Okrążył
Ikebukuro jakieś 23 razy zanim postanowił wrócić do swojego
mieszkania. Silne podmuchy wiatru mierzwiły jego jasne włosy, ale
nie przeszkadzało mu to, a nawet działało uspokajająco. Nie
przeszkadzały mu też setki spojrzeń rzucane w jego kierunku, już
mniej więcej od czwartej rundy dookoła miasta. Nie miał nawet siły
się zirytować, Izaya doszczętnie pozbawił go pary. A najgłupsze
w tym wszystkim było to, że on rzeczywiście miał rację. Co za
nowość – zadrwił z siebie w myślach – przecież Izaya zawsze
ma rację, Izaya wie wszystko, w końcu Izaya jest bogiem! Zaśmiał
się pod nosem. Doskonale wiedział, kim jest Izaya. Pewnie zna go
lepiej niż ktokolwiek inny, a mimo to pozwolił sobie wziąć za
pewnik, że w tej gnidzie jest coś więcej. Coś, czego nikomu nie
pozwoliłby zobaczyć. Izaya miał co do niego rację, był głupi i
łatwowierny. W końcu jak bardzo trzeba być naiwnym, żeby po kilku
dniach spędzonym z wrogiem, przestać myśleć o nim w kategoriach
nieprzyjaciela, a nawet zacząć usprawiedliwiać go przed samym
sobą. Przecież wiedział, wiedział doskonale, jak idiotyczne było
pozwalać Izayi targać jego życiem. Nie było to coś nowego, ale
dopóki zaczynało i kończyło się na ulicy, nie miało tak
prywatnego znaczenia. Żałował okropnie, że zgodził się na
pomysł Shinry. Teraz jednak musiał zmierzyć się z
rzeczywistością. Zatrzymał się przed drzwiami do swojego
mieszkania. Nie miał najmniejszej ochoty na kolejną konfrontację z
Izayą, ale wiedział, że im szybciej to załatwi tym lepiej.
Nacisnął klamkę i wszedł spokojnym krokiem do środka. Rozejrzał
się po mieszkaniu i ze zdziwieniem odkrył, że jest w nim zupełnie
sam. Zarówno laptop jak i reszta rzeczy Izayi zniknęły.
Przypomniał sobie pudło, którego 'zażyczył' sobie Wielmożny
Informator – było nieporęczne i dla tak niepostawnej osoby, jaką
był Izaya, zdecydowanie za ciężkie. Poczuł niechcianą falę
troski i natychmiast się upomniał. Nie było sensu użalać się
nad kimś, kto dla nikogo nie ma współczucia. Zresztą pewnie
wynajął sobie jakiegoś sługusa do pomocy, tragarza czy bóg wie
kogo. W końcu nigdy nie miał oporów przed wykorzystywaniem innych
do swoich potrzeb. Wraz z tą myślą Shizuo poczuł lekką odrazę w
stosunku do bruneta. Zasłużył sobie na wszystko co najgorsze na
tym świecie i oby go to spotkało. Podszedł do okna i otworzył je
szeroko. Chciał wywietrzyć wszechobecny zapach Izayi, który
przyprawiał go o ból głowy.
Aby
uniknąć niepotrzebnych pytań był zmuszony radzić sobie samemu,
ze swoimi klamotami. Oczywiście, mógł bez problemu załatwić
sobie pomoc, ale osłupienie w jakim trwałby każdy, kto zobaczyłby
go w mieszkaniu Heiwajimy, po pierwsze: trwałoby za długo i po
drugie: plotki rozniosłyby się szybciej niż jego bagaże trafiłyby
do jego mieszkania. A tego chciał za wszelką cenę uniknąć. Już
dość czasu zmarnował. Do wyznaczonego dnia zasadzki zostało już
tylko trzy dni, a Izaya nie zdążył nawet zacząć swoich
przygotowań. Co prawda, udało mu się znaleźć tajemniczego Pana
X, który przestał być tak tajemniczy jak się wydawał, ale to w
żaden sposób nie przybliżało go do zapobiegnięcia katastrofie.
Wyniósł niebotycznie ciężki karton i postawił za drzwiami
mieszkania blondyna. Wyprostował się i z westchnieniem spojrzał na
ogrom schodów, po których musiał zejść. Jeszcze dobrze nie
zaczął wracać do mieszkania, a już zdążył solidnie się
spocić. Najdłuższe 20 minut jego życia dobiegło końca, a Izaya
wreszcie dumnie stanął na parterze. Poczuł piekący ból w lewym
nadgarstku. Zobaczył czerwoną plamkę na bandażu. Właściwie
powinien się tego spodziewać – nienaturalne wygięcie nadgarstka
+ nadmierne napięcie mięśni + wcześniejsza rana = dają właśnie
taki efekt. Lepiej się nie zastanawiać, jak to będzie wyglądało,
kiedy dotrze do swojego mieszkania. Sapiąc ciężko i opierając się
o ścianę, doszedł do wniosku, że braknie mu życia i kości do
złamania zanim jakimś cudem dotrze do Shinjuku. Jako doskonały
strateg, nie ugiął się pod ciężarem niespodziewanych anomalii i
stworzył nowy, lepszy (przynajmniej dla jego kręgosłupa) plan.
Postanowił przejść trzy ulice (skrótami oczywiście) od
mieszkania blondyna, zadzwonić po jakiegoś przygłupa, który
uwierzy w byle bzdurę – no bo serio, kto się nie będzie
zastanawiał nad tym, co Izaya robił w Ikebukuro z ważącym tonę
pudłem ograniczającym jego mobilność, w czasie gdy bestia mogła
wyjść zza każdego rogu? - a następnie nie czekając w miejscu,
przebyć kolejne dwie ulice i spokojnie znaleźć się na umówionym
miejscu. Genialne. Odepchnął się od ściany i pchnął drzwi
wyjściowe. Cofnął się jednak szybko pod wpływem silnego podmuchu
wiatru. Zamknął je z powrotem i ciężko się o nie oparł. Już
wyobrażał sobie gderanie Shinry rozwodzącego się nad jego głupotą
'jak można było mokrym wyjść na zewnątrz w taką pogodę'.
Trudno, dzisiaj musi być głupi i do tego szybki, bo pierwotniak
może wrócić w każdej chwili. A tego za wszelką cenę musiał
uniknąć. Otworzył ponownie drzwi i przymknął oczy przed
mocniejszym powiewem, podniósł pudło i opuścił budynek.
Niespecjalnie
zdążył zrobić cokolwiek, nacieszyć się ciszą, zapalić
papierosa, napić herbaty, gdy zadzwonił telefon. Niespodziewanie
dzwonek, który do tej pory był jego ulubioną melodią okazał się
niezwykle irytujący, jak zresztą wszystko dookoła. I nie zawahałby
się stwierdzić, że winny temu był nie kto inny jak Izaya. Z
wielką irytacją odebrał telefon.
-
Cześć Shizuo, już myślałem, że nie odbierzesz! Co takiego
robisz, że nie masz czasu klawisza na telefonie nacisnąć? Czekaj,
nie pozabijaliście się z Izayą, co?
-
Nie Shinra, na nieszczęście menda żyje i całkiem sprawnie
funkcjonuje.
Heiwajima
nawet nie próbował kryć się ze swoją irytacją, co nie uszło
uwadze lekarza.
-
Na pewno wszystko w porządku? Nie brzmisz za dobrze. Może Izaya Cię
zaraził? Jak on się ma w ogóle? - w głosie Kinshitaniego było
słychać troskę.
-
Coś w tym może być, roznosi zarazę jaką jest od urodzenia i
przez niego wszyscy czują się źle. Nie wiem jak się ma i mnie to
w ogóle nie obchodzi. Zebrał dupę i prawdopodobnie wyruszył
niszczyć ludziom życia.
-
Ej, no nie żartuj sobie! Kiedy wyszedł? Jak się czuł? Nie miał
gorączki?
-
Dość! - grad pytań lekarza dodatkowo go wkurzył – Nie wiem jak
to chodzące zło się czuje, czuło i będzie czuć, ale wiem, że
Izayi nigdy nie obchodziło, co się dzieje z jego ofiarami, więc
mnie też nie będzie obchodzić czy zdycha w rowie czy może ktoś w
końcu się na nim zemścił!
Szybko
się rozłączył. Nie chciał słuchać wykładu o wyjątkowym
zachowaniu wobec chorego, który niewątpliwie zaraz by nastąpił.
Wyłączył telefon, aby zapobiec kolejnym rozmowom. Otworzył okno i
zapalił papierosa.