sobota, 9 listopada 2013

Rozdział 7

Znowu z opóźnieniem, ale życie kocha psuć plany i tak to się kończy. W każdym razie notka już jest, mam nadzieję, że lepsza niż poprzednia. Choć nie czuję się zbyt pewnie co do niej, bo mam wrażenie, że gdzieś się zgubiłam po drodze w tym opowiadaniu. No i trochę przewertowałam Shiuzo od środka - moze za bardzo :D No zobaczymy, co z tego wyjdzie :D Miłego czytania :)

Szedł ulicami Ikebukuro pogrążony we własnych myślach, nieuważny na otaczających go ludzi ani rzeczy. I właśnie ten drugi czynnik, w dość bolesny dla każdego normalnego człowieka sposób, sprowadził go z powrotem do rzeczywistości. Potrząsnął lekko głową po szóstym zderzeniu z latarnią uliczną, zły na siebie i na cały świat, ale najbardziej zły, nie wiedzieć czemu, na Izayę. Przyznał w duchu, że sam był sobie winien, to on zaczął, a fakt że Izaya go nie odrzucił, według Heiwajimy, obciążał ich winą po równo. I chociaż podświadomie wiedział, że Orihara prawdopodobnie był zbyt zszokowany, by się odsunąć, to wolał myśleć, że nie zrobił tego celowo, do swoich obserwacji czy jakiegoś innego dziwactwa niż zaakceptować fakty. Heiwajima Shizuo pocałował Izayę Oriharę i zrobił to w pełni świadomie. Jednak wraz z pojawieniem się kolejnych przemyśleń, które nie omieszkały przynieść ze sobą maleńkich wyrzutów sumienia, blondyn zaczął czuć się coraz gorzej i winą za ten stan obarczał nikogo innego jak właśnie Oriharę. Było delikatnie mówiąc beznadziejnie. Nie wiedział jak powinien się przy nim zachowywać, dlatego też wyszedł z mieszkania wraz z pierwszymi promieniami słońca. 'Wyszedł'? Nie, on uciekał najszybciej jak tylko się dało, byle dalej od swojego mieszkania. Paradoks. Jego spokojna przystań, jedyne miejsce w którym nikt go nie denerwował, aktualnie był w stanie porównać tylko do najgłębszych otchłani piekielnych. Gdyby był szczery wobec samego siebie to już by przyznał, że zwyczajnie się boi, że mu wstyd, że nie jest w stanie poradzić sobie z upokorzeniem, które go spotka przy pierwszym kontakcie z Izayą. Ale przecież Heiwajima się nie boi, Heiwajima się nie wstydzi, Heiwajima przed nikim nie spuszcza wzroku, bo taki właśnie jest – niezniszczalny i nawet Izaya tego nie zmieni. Gdyby był szczery wobec samego siebie to już by przyznał, że zwyczajnie tego chciał. W tamtym monecie, po prostu poczuł, że chce złączyć swoje usta z wargami Izayi. I zwyczajnie właśnie to zrobił. Pamiętał, że były chłodne, wręcz zimne. Zdziwiło go to, tym bardziej, że brunet nadal miał gorączkę. Ale chłód jego warg był tak przyjemny i uspakajający. Stał jeszcze kilka sekund koło latarni pogrążony w zadumie. Potem jednak pochylił się i lekko (jak na niego) uderzył głową o ów środek oświetlenia w geście rezygnacji. Wiedział, cholera wiedział doskonale, że w konfrontacji z Izayą nie ma szans, że na szali będzie musiał położyć swoją dumę i liczyć się z najobrzydliwszym upokorzeniem, na jakie tylko stać informatora. Nie odrywał głowy od jej tymczasowego oparcia. Nie ma sensu się oszukiwać, poległ w momencie, w którym podążył za instynktem, zamiast chociaż raz pomyśleć. Teraz musi stawić czoła najgorszemu z najgorszych. Gdyby mógł odwlekałby to w nieskończoność albo zwyczajnie pokrył to swoim gniewem i zepchnął w odległy kąt swojej świadomości. Ale nie mógł. Znów uderzył czołem w latarnię. Żaden problem się nie rozwiąże od stania na ulicy. Podniósł głowę. Gorzej już być nie może. Wróci i zmierzy się ze smokiem u wrót. Odwrócił się i zaczął iść w stronę swojego mieszkania. Ten smok nie tylko pluł trucizną, ale też zionął ogniem. Nie wątpił, że jego niezniszczalne ciało da temu radę. Jedynym o co się martwił była jego nieosłonięta duma.

Nacisnął klamkę drzwi wejściowych do mieszkania spięty jak struna. Próbował się przygotować na najgorsze, ale doskonale wiedział, że w przypadku Izayi 'najgorsze' zawsze ma coś okropniejszego nad sobą. Cholera, od kiedy on się bał czegokolwiek?! A Izayi? Zawsze czuł do niego tylko nienawiść. Spędził z nim raptem dwa dni, ale już był pewien, że coś się zmieniło. Niby nic szczególnego się nie stało, niby ich wzajemne nastawienie pozostało takie samo, niby dalej był nienawiść, ale jednak nie. To lekko przymuszone wspólne spędzanie czasu, było zapalnikiem bomby zmian. Tyle, że ta bomba ciągle nie wybuchła, a nadal balansowała na cienkiej linie wysoko nad ziemią. Ciągle pozostawała kwestia, z której strony wyrządzi szkody, kiedy skończy się odliczanie, czy pogłębi ich nienawiść, czy może pociągnie ich stosunki w kierunku nowego, innego świata przyj...... NIE, NIE,NIE! Nie z Izayą! O nie, nigdy, przenigdy nie wejdzie na stopę relacji koleżeńskich z Izayą. On... I wtedy sobie uświadomił, że tak właściwie, to nie potrafiłby znów normalnie ganiać się z Izayą, że raczej nie potrafiłby bezmyślnie go atakować, uderzać na oślep co cięższym sprzętem, żeby go zranić, że nie chciałby widzieć Izayi rannego, bo... No właśnie, bo co? Przypomniał sobie jak Izaya usilnie starał się maskować oznaki swojej choroby, jak walczył o utrzymanie kontroli, jak nie pozwolił nikomu doszukać się słabości na swojej twarzy. Shizuo nie chciałby go widzieć rannego, bo nie umiałby spojrzeć na niego jak na nic nie czującą mendę, bo wiedziałby, że Izaya uśmiechałby się nawet w obliczu śmierci, wewnątrz przerażony, ale na zewnątrz pewny siebie i oczywiście wygrany. Nie chciał tego nigdy oglądać wiedząc, że wszytkie te emocje to tylko ułuda. Nie zniósłby takiego widoku, nie chciałby oglądać Izayi z całą paletą masek na twarzy, tylko po to, żeby nikt nie zobaczył, że on sam też jest człowiekiem. Wszedł do salonu, który tonął w promieniach słonecznych. Zobaczył Izayę siedzącego na kanapie z laptopem na kolanach, pochłoniętego pracą. Najwyraźniej był zajęty tylko z pozoru, bo w momencie, w którym Heiwajima przekroczył próg pokoju, Izaya podniósł głowę, gotowy i czujny jak kot.
- Co tam, Shizu-chan? Gdzie Cię poniosło tak wcześnie z rana? - zapytał ze swoim zwyczajowym uśmiechem.
Shizuo stał jak wryty nie wiedząc co powiedzieć. Nie był wstanie przejrzeć zamiarów Izayi, nie wiedział do czego brunet dążył, więc nie odpowiedział.
- Co z Tobą, Shizu-chan? Patrzysz się na mnie jak ciele w malowane wrota, a się nie odzywasz? Dobra, nie chcesz to się nie odzywaj, tylko się tak głupio na mnie nie patrz. - Izaya wrócił do poprzedniej czynności, ale świadom braku reakcji ze strony blondyna, ponownie podniósł głowę. - Shizu-chan, stało się coś, że postanowiłeś spędzić dzień, gapiąc się na mnie? - Widział ogromne zdziwienie malujące się na twarzy Heiwajimy, a że ten nadal się nie odzywał, kontynuował swój monolog. - Dobra, stój tam sobie i patrz. Myślałem, że jak już wywiało Cię z mieszkania to przynajmniej kupiłeś jakieś śniadanie, ale jak widzę nie można za dużo od Ciebie wymagać. Może zrobiłbyś mi chociaż kawę? - Izaya nie przestawał się uśmiechać.
Shizuo nie miał pojęcia jak zareagować na słowa Izayi. Był co najmniej zaskoczony, dlatego rzucił krótkie 'Dobra' i poszedł do kuchni. Wyjął dwa kubki z szafki i postawił wodę na gazie. Izaya nie poruszył tematu pocałunku, ba, udawał, że nic się nie stało, zupełnie jakby spał spokojnie całą noc, a w międzyczasie nic się nie wydarzyło. Albo jakby coś takiego nie miało dla niego żadnego znaczenia. Shizuo poczuł rosnącą irytację. Czemu kurwa, czemu? Czemu nie korzysta z okazji żeby go wyśmiać, żeby wepchnąć go w najgorsze bagno upokorzenia? Czemu mu odpuszcza? A może to jest waśnie droga upokorzenia, może właśnie poprzez wykorzystanie jego niewiedzy i szarpanie się z myślami chce się zemścić, może tak chce go wykończyć. Ale dlaczego nie wprost? Co on sobie kurwa myśli? Że go złamie w ten sposób, że Shizuo dostarczy mu rozrywki, a on będzie miał zabawę z oglądania tego. Usłyszał dźwięk tłuczonego szkła i dopiero teraz zorientował się, że jeden z kubków pękł mu właśnie w rękach. Co on robił, jeśli da się ponieść emocjom, to Izaya wygra, a na to nie mógł pozwolić. Musiał się opanować. Zerknął w stronę salonu. Zobaczył ciągle uśmiechającego się bruneta. Zrobić mu kawę? Jeszcze ma czelność mówić mu coś takiego. Jego złość przekroczyła dopuszczalną skalę. Drugi kubek skończył swój żywot w jego ręce. Nie wytrzymał. Ruszył do salonu. Złapał za poły bluzki niespodziewającego się nadchodzącego ataku bruneta i podniósł go do góry. Laptop z głuchym hukiem uderzył o podłogę. Heiwajima uderzył chłopakiem o ścianę, nadal do trzymając na wysokości swojej twarzy, tym razem jednak przesunął swoją dłoń na szyję Izayi i nieco zacisnął.
- Gadaj co kombinujesz!
- Shizu-chan, o co Ci chodzi? Przecież to Ty mnie atakujesz. - Izaya odpowiedział ze spokojem, nadal lekko się uśmiechając, mimo iż z problemami łapał oddech. Niestety, jego postawa tylko rozjuszyła bestie.
- Przestań kurwa kłamać i gadaj! -Heiwajima mocniej zacisnął dłoń na jego gardle.
- Byłoby mi łatwiej, Shizu-chan, gdybym wiedział, czego tyczy się Twoja złość – Izaya nadal utrzymywał spokój, choć mówienie zaczynało sprawiać mu problem.
- Jakbyś nie wiedział, wszystkowiedzący dupku! Co knujesz? Chcesz mnie upokorzyć? O to Ci chodzi? Tak chcesz się zemścić? - sam się napędzał.
- Ale za co Shizu-chan? - słowa Izayi zabrzmiały niemal prosząco.
- Nie udawaj, że nie wiesz! - Był taki wściekły. Ale słowa Izayi zabrzmiały tak szczerze, zupełnie jakby nie miał pojęcia za co się go kara. - Chcesz się zemścić za wczoraj, za to, że Cię pocałowałem! Nie możesz wprost się pośmiać, powiedzieć, co głupiego masz do powiedzenia i dać sobie spokój? Zawsze musisz knuć jakieś durne plany i niszczyć ludzi od środka?!
- Shizu-chan, posłuchaj nie zamierzam się z Ciebie śmiać ani Cię upokarzać, bo nic takiego się nie stało, nie? Za co mam Cię wyśmiewać? Pocałowałeś mnie – wielkie mecyje! - niemal wykrzyczał, udowadniając mu małostkowość problemu.
Heiwajima wydawał się nieco zbity z tropu, poluzował ucisk na jego szyi, ale nie puścił. Izaya wydawał się naprawdę nie przejmować tym, co się stało, ale w końcu był kim był, a liczba jego masek była niepoliczalna, nie wspominając o absolutyzmie jego kłamstw. W nic nie można było wierzyć. Zanim jednak zdążył mu odpowiedzieć, poczuł zimne wargi na swoich ustach. Ten sam kojący chłód, co zeszłej nocy, tak samo przyjemny i jak zaczął zauważać, tak samo uzależniający. Chciał więcej i Bóg jeden mu świadkiem, jak bardzo chciał zgłębić smak tych warg. Poczuł równie chłodne dłonie na swoim karku, lekko muskające jego skórę. Spojrzał wprost w krwiste tęczówki, w których odbijały się słoneczne refleksy i po raz pierwszy Shizuo pomyślał w pozytywnym znaczeniu, że są naprawdę wyjątkowe. Dziwnie się z nim całowało, nieustannie patrząc sobie w oczy, ale to gwarantowało pełną świadomość sytuacji. Poczuł, że Izaya, w miarę swoich ograniczonych możliwości, się odsuwa, a następnie szeroko się uśmiecha.
- Skoro ja pocałowałem Ciebie to jesteśmy kwita. A teraz, mógłbyś już mnie puścić, Shizu-chan?

3 komentarze:

  1. Pierwsza?
    Super, podoba mi się, zwłaszcza przemyślenia Shizuo na temat widoku rannego Izayi (hmm... nie wiem, czy dobrze to ujęłam, ale niech będzie ;)
    Tylko czemu takie KRÓTKIE? I koniec w takim momencie?
    No nic to życzę weny i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam się z poprzedniczką. Krótkie i przerywać w takim momencie T^T Jak zwykle świetne.
    Czekam do piątku i życzę weny~

    OdpowiedzUsuń
  3. nie wiem co mam powiedzieć. Świetnie ci wyszło. Hmmm... Jak zawsze zresztą. I tak faktycznie za krótkie ale przeżyje. Czekam na Piątek. Życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń