Szedł
ulicami Ikebukuro pogrążony we własnych myślach, nieuważny na
otaczających go ludzi ani rzeczy. I właśnie ten drugi czynnik, w
dość bolesny dla każdego normalnego człowieka sposób, sprowadził
go z powrotem do rzeczywistości. Potrząsnął lekko głową po
szóstym zderzeniu z latarnią uliczną, zły na siebie i na cały
świat, ale najbardziej zły, nie wiedzieć czemu, na Izayę.
Przyznał w duchu, że sam był sobie winien, to on zaczął, a fakt
że Izaya go nie odrzucił, według Heiwajimy, obciążał ich winą
po równo. I chociaż podświadomie wiedział, że Orihara
prawdopodobnie był zbyt zszokowany, by się odsunąć, to wolał
myśleć, że nie zrobił tego celowo, do swoich obserwacji czy
jakiegoś innego dziwactwa niż zaakceptować fakty. Heiwajima Shizuo
pocałował Izayę Oriharę i zrobił to w pełni świadomie. Jednak
wraz z pojawieniem się kolejnych przemyśleń, które nie omieszkały
przynieść ze sobą maleńkich wyrzutów sumienia, blondyn zaczął
czuć się coraz gorzej i winą za ten stan obarczał nikogo innego
jak właśnie Oriharę. Było delikatnie mówiąc beznadziejnie. Nie
wiedział jak powinien się przy nim zachowywać, dlatego też
wyszedł z mieszkania wraz z pierwszymi promieniami słońca.
'Wyszedł'? Nie, on uciekał najszybciej jak tylko się dało, byle
dalej od swojego mieszkania. Paradoks. Jego spokojna przystań,
jedyne miejsce w którym nikt go nie denerwował, aktualnie był w
stanie porównać tylko do najgłębszych otchłani piekielnych.
Gdyby był szczery wobec samego siebie to już by przyznał, że
zwyczajnie się boi, że mu wstyd, że nie jest w stanie poradzić
sobie z upokorzeniem, które go spotka przy pierwszym kontakcie z
Izayą. Ale przecież Heiwajima się nie boi, Heiwajima się nie
wstydzi, Heiwajima przed nikim nie spuszcza wzroku, bo taki właśnie
jest – niezniszczalny i nawet Izaya tego nie zmieni. Gdyby był
szczery wobec samego siebie to już by przyznał, że zwyczajnie tego
chciał. W tamtym monecie, po prostu poczuł, że chce złączyć
swoje usta z wargami Izayi. I zwyczajnie właśnie to zrobił.
Pamiętał, że były chłodne, wręcz zimne. Zdziwiło go to, tym
bardziej, że brunet nadal miał gorączkę. Ale chłód jego warg
był tak przyjemny i uspakajający. Stał jeszcze kilka sekund koło
latarni pogrążony w zadumie. Potem jednak pochylił się i lekko
(jak na niego) uderzył głową o ów środek oświetlenia w geście
rezygnacji. Wiedział, cholera wiedział doskonale, że w
konfrontacji z Izayą nie ma szans, że na szali będzie musiał
położyć swoją dumę i liczyć się z najobrzydliwszym
upokorzeniem, na jakie tylko stać informatora. Nie odrywał głowy
od jej tymczasowego oparcia. Nie ma sensu się oszukiwać, poległ w
momencie, w którym podążył za instynktem, zamiast chociaż raz
pomyśleć. Teraz musi stawić czoła najgorszemu z najgorszych.
Gdyby mógł odwlekałby to w nieskończoność albo zwyczajnie
pokrył to swoim gniewem i zepchnął w odległy kąt swojej
świadomości. Ale nie mógł. Znów uderzył czołem w latarnię.
Żaden problem się nie rozwiąże od stania na ulicy. Podniósł
głowę. Gorzej już być nie może. Wróci i zmierzy się ze smokiem
u wrót. Odwrócił się i zaczął iść w stronę swojego
mieszkania. Ten smok nie tylko pluł trucizną, ale też zionął
ogniem. Nie wątpił, że jego niezniszczalne ciało da temu radę.
Jedynym o co się martwił była jego nieosłonięta duma.
Nacisnął
klamkę drzwi wejściowych do mieszkania spięty jak struna. Próbował
się przygotować na najgorsze, ale doskonale wiedział, że w
przypadku Izayi 'najgorsze' zawsze ma coś okropniejszego nad sobą.
Cholera, od kiedy on się bał czegokolwiek?! A Izayi? Zawsze czuł
do niego tylko nienawiść. Spędził z nim raptem dwa dni, ale już
był pewien, że coś się zmieniło. Niby nic szczególnego się nie
stało, niby ich wzajemne nastawienie pozostało takie samo, niby
dalej był nienawiść, ale jednak nie. To lekko przymuszone wspólne
spędzanie czasu, było zapalnikiem bomby zmian. Tyle, że ta bomba
ciągle nie wybuchła, a nadal balansowała na cienkiej linie wysoko
nad ziemią. Ciągle pozostawała kwestia, z której strony wyrządzi
szkody, kiedy skończy się odliczanie, czy pogłębi ich nienawiść,
czy może pociągnie ich stosunki w kierunku nowego, innego świata
przyj...... NIE, NIE,NIE! Nie z Izayą! O nie, nigdy, przenigdy nie
wejdzie na stopę relacji koleżeńskich z Izayą. On... I wtedy
sobie uświadomił, że tak właściwie, to nie potrafiłby znów
normalnie ganiać się z Izayą, że raczej nie potrafiłby
bezmyślnie go atakować, uderzać na oślep co cięższym sprzętem,
żeby go zranić, że nie chciałby widzieć Izayi rannego, bo... No
właśnie, bo co? Przypomniał sobie jak Izaya usilnie starał się
maskować oznaki swojej choroby, jak walczył o utrzymanie kontroli,
jak nie pozwolił nikomu doszukać się słabości na swojej twarzy.
Shizuo nie chciałby go widzieć rannego, bo nie umiałby spojrzeć
na niego jak na nic nie czującą mendę, bo wiedziałby, że Izaya
uśmiechałby się nawet w obliczu śmierci, wewnątrz przerażony,
ale na zewnątrz pewny siebie i oczywiście wygrany. Nie chciał tego
nigdy oglądać wiedząc, że wszytkie te emocje to tylko ułuda. Nie
zniósłby takiego widoku, nie chciałby oglądać Izayi z całą
paletą masek na twarzy, tylko po to, żeby nikt nie zobaczył, że
on sam też jest człowiekiem. Wszedł do salonu, który tonął w
promieniach słonecznych. Zobaczył Izayę siedzącego na kanapie z
laptopem na kolanach, pochłoniętego pracą. Najwyraźniej był
zajęty tylko z pozoru, bo w momencie, w którym Heiwajima
przekroczył próg pokoju, Izaya podniósł głowę, gotowy i czujny
jak kot.
-
Co tam, Shizu-chan? Gdzie Cię poniosło tak wcześnie z rana? -
zapytał ze swoim zwyczajowym uśmiechem.
Shizuo
stał jak wryty nie wiedząc co powiedzieć. Nie był wstanie
przejrzeć zamiarów Izayi, nie wiedział do czego brunet dążył,
więc nie odpowiedział.
-
Co z Tobą, Shizu-chan? Patrzysz się na mnie jak ciele w malowane
wrota, a się nie odzywasz? Dobra, nie chcesz to się nie odzywaj,
tylko się tak głupio na mnie nie patrz. - Izaya wrócił do
poprzedniej czynności, ale świadom braku reakcji ze strony
blondyna, ponownie podniósł głowę. - Shizu-chan, stało się coś,
że postanowiłeś spędzić dzień, gapiąc się na mnie? - Widział
ogromne zdziwienie malujące się na twarzy Heiwajimy, a że ten
nadal się nie odzywał, kontynuował swój monolog. - Dobra, stój
tam sobie i patrz. Myślałem, że jak już wywiało Cię z
mieszkania to przynajmniej kupiłeś jakieś śniadanie, ale jak
widzę nie można za dużo od Ciebie wymagać. Może zrobiłbyś mi
chociaż kawę? - Izaya nie przestawał się uśmiechać.
Shizuo
nie miał pojęcia jak zareagować na słowa Izayi. Był co najmniej
zaskoczony, dlatego rzucił krótkie 'Dobra' i poszedł do kuchni.
Wyjął dwa kubki z szafki i postawił wodę na gazie. Izaya nie
poruszył tematu pocałunku, ba, udawał, że nic się nie stało,
zupełnie jakby spał spokojnie całą noc, a w międzyczasie nic się
nie wydarzyło. Albo jakby coś takiego nie miało dla niego żadnego
znaczenia. Shizuo poczuł rosnącą irytację. Czemu kurwa, czemu?
Czemu nie korzysta z okazji żeby go wyśmiać, żeby wepchnąć go w
najgorsze bagno upokorzenia? Czemu mu odpuszcza? A może to jest
waśnie droga upokorzenia, może właśnie poprzez wykorzystanie jego
niewiedzy i szarpanie się z myślami chce się zemścić, może tak
chce go wykończyć. Ale dlaczego nie wprost? Co on sobie kurwa
myśli? Że go złamie w ten sposób, że Shizuo dostarczy mu
rozrywki, a on będzie miał zabawę z oglądania tego. Usłyszał
dźwięk tłuczonego szkła i dopiero teraz zorientował się, że
jeden z kubków pękł mu właśnie w rękach. Co on robił, jeśli
da się ponieść emocjom, to Izaya wygra, a na to nie mógł
pozwolić. Musiał się opanować. Zerknął w stronę salonu.
Zobaczył ciągle uśmiechającego się bruneta. Zrobić mu kawę?
Jeszcze ma czelność mówić mu coś takiego. Jego złość
przekroczyła dopuszczalną skalę. Drugi kubek skończył swój
żywot w jego ręce. Nie wytrzymał. Ruszył do salonu. Złapał za
poły bluzki niespodziewającego się nadchodzącego ataku bruneta i
podniósł go do góry. Laptop z głuchym hukiem uderzył o podłogę.
Heiwajima uderzył chłopakiem o ścianę, nadal do trzymając na
wysokości swojej twarzy, tym razem jednak przesunął swoją dłoń
na szyję Izayi i nieco zacisnął.
-
Gadaj co kombinujesz!
-
Shizu-chan, o co Ci chodzi? Przecież to Ty mnie atakujesz. - Izaya
odpowiedział ze spokojem, nadal lekko się uśmiechając, mimo iż z
problemami łapał oddech. Niestety, jego postawa tylko rozjuszyła
bestie.
-
Przestań kurwa kłamać i gadaj! -Heiwajima mocniej zacisnął dłoń
na jego gardle.
-
Byłoby mi łatwiej, Shizu-chan, gdybym wiedział, czego tyczy się
Twoja złość – Izaya nadal utrzymywał spokój, choć mówienie
zaczynało sprawiać mu problem.
-
Jakbyś nie wiedział, wszystkowiedzący dupku! Co knujesz? Chcesz
mnie upokorzyć? O to Ci chodzi? Tak chcesz się zemścić? - sam się
napędzał.
-
Ale za co Shizu-chan? - słowa Izayi zabrzmiały niemal prosząco.
-
Nie udawaj, że nie wiesz! - Był taki wściekły. Ale słowa Izayi
zabrzmiały tak szczerze, zupełnie jakby nie miał pojęcia za co
się go kara. - Chcesz się zemścić za wczoraj, za to, że Cię
pocałowałem! Nie możesz wprost się pośmiać, powiedzieć, co
głupiego masz do powiedzenia i dać sobie spokój? Zawsze musisz
knuć jakieś durne plany i niszczyć ludzi od środka?!
-
Shizu-chan, posłuchaj nie zamierzam się z Ciebie śmiać ani Cię
upokarzać, bo nic takiego się nie stało, nie? Za co mam Cię
wyśmiewać? Pocałowałeś mnie – wielkie mecyje! - niemal
wykrzyczał, udowadniając mu małostkowość problemu.
Heiwajima
wydawał się nieco zbity z tropu, poluzował ucisk na jego szyi, ale
nie puścił. Izaya wydawał się naprawdę nie przejmować tym, co
się stało, ale w końcu był kim był, a liczba jego masek była
niepoliczalna, nie wspominając o absolutyzmie jego kłamstw. W nic
nie można było wierzyć. Zanim jednak zdążył mu odpowiedzieć,
poczuł zimne wargi na swoich ustach. Ten sam kojący chłód, co
zeszłej nocy, tak samo przyjemny i jak zaczął zauważać, tak samo
uzależniający. Chciał więcej i Bóg jeden mu świadkiem, jak
bardzo chciał zgłębić smak tych warg. Poczuł równie chłodne
dłonie na swoim karku, lekko muskające jego skórę. Spojrzał
wprost w krwiste tęczówki, w których odbijały się słoneczne
refleksy i po raz pierwszy Shizuo pomyślał w pozytywnym znaczeniu,
że są naprawdę wyjątkowe. Dziwnie się z nim całowało,
nieustannie patrząc sobie w oczy, ale to gwarantowało pełną
świadomość sytuacji. Poczuł, że Izaya, w miarę swoich
ograniczonych możliwości, się odsuwa, a następnie szeroko się
uśmiecha.
-
Skoro ja pocałowałem Ciebie to jesteśmy kwita. A teraz, mógłbyś
już mnie puścić, Shizu-chan?
Pierwsza?
OdpowiedzUsuńSuper, podoba mi się, zwłaszcza przemyślenia Shizuo na temat widoku rannego Izayi (hmm... nie wiem, czy dobrze to ujęłam, ale niech będzie ;)
Tylko czemu takie KRÓTKIE? I koniec w takim momencie?
No nic to życzę weny i pozdrawiam.
Zgadzam się z poprzedniczką. Krótkie i przerywać w takim momencie T^T Jak zwykle świetne.
OdpowiedzUsuńCzekam do piątku i życzę weny~
nie wiem co mam powiedzieć. Świetnie ci wyszło. Hmmm... Jak zawsze zresztą. I tak faktycznie za krótkie ale przeżyje. Czekam na Piątek. Życzę weny :)
OdpowiedzUsuń