czwartek, 21 listopada 2013

Rozdział 8

Taa, jakby się tu wytłumaczyć? No nie ma dobrej opcji, wiem. Po prostu przystawiło mi, dokładniej Izaya mi przystawił. Nie wiedziałam jak chce go nakreslić, w jaki sposób przedstawić i codziennie siadając do pisania byłam pewna, że tego dnia dodam notkę, ale niestety tak się nie działo, bo sama nie wiedziałam, jak chcę to napisać. Efekt jest taki, że jest chaos. Sama nie za bardzo wiem, o czym pisałam ten rodział. No, ale jest. Tragiczny, ale jednak :D Przepraszam wszystkich czytających za to opóźnienie i obiecuję się poprawić, słowo harcerza, którym nigdy nie byłam :D Następne notki, będą pojawiać się w niedziele, dlatego, że czasem w piątki, po prostu nie spotykam się z komputerem, stąd też niedziela. Od razu informuję, że nie będzie nowego rozdziału w najbliższą niedzielę, gdyż mam nawał pracy. To tyle informacji. Zapraszam do czytania :)

Ten dzień był... dziwny. Nic, według Izayi, nie mogło lepiej go opisać. Kiedy zeszłej nocy okazało się, że nie dane mu będzie zasnąć ponownie, bez wahania skorzystał z okazji, jaką było uwolnienie spod ramienia pewnego blondyna i postanowił zabrać się do pracy. Cicho jak kot zsunął się z posłania, chwycił laptopa i przeszedł do salonu, w którym w miarę wygodnie ułożył się na kanapie i owijając się kocem uruchomił komputer. Nie zważał na czas jak zwykle pochłonięty swoim zajęciem, jednak każdy odruch senny, chrapnięcie czy głębsze wciągnięcie powietrza przez osobnika w łóżku, wywoływało w nim uśpione odruchy. Izaya dawno zapomniał jak to jest odczuwać dreszcz emocji pnący się wzdłuż kręgosłupa, przy każdej naturalnej zmianie otoczenia. W tej chwili tę zmianę stanowiła Złotowłosa Śpiąca Królewna. 'Może bardziej wiercąca się niż śpiąca' – pomyślał z uśmiechem Izaya. Szybko jednak utracił swoje zadowolenie, kiedy ów panna zaczęła wykazywać nienaturalną nadpobudliwość. Cóż, w przypadku Shizuo Heiwajimy wszystko było nienaturalne, ale teraz nawet jak na niego to było za dużo. Każdy szelest pościeli stawiał w czujności jego zmysły, raptownie podnosił głowę, a całe jego ciało się spinało. Nie podobało mu się to, co się z nim działo. Czemu tak reagował? Teraz bardziej zaintrygowany niż zirytowany, szukał logicznej diagnozy własnego stanu, której być może wolałby nie znaleźć. Wniosek: dał się zaskoczyć. Dał się zaskoczyć, a to się nigdy nie powinno zdarzyć w jego przypadku. Niedobrze. Mleko się rozlało, ale teraz nie za bardzo może działać, żeby zminimalizować skutki. Co ten Shizu-chan sobie myślał? Chciał go uciszyć, może zaskoczyć i zwyciężyć? O co mu chodziło? Znów usłyszał szelest pościeli. Uśmiechnął się pod nosem. Może śnił na jawie i dlatego się tak zachował? Zabawne księżniczko, zabawne. Nie wierć się tak, bo i tak się nie obudzisz dopóki jakiś niedoszły samobójca nie postanowi spróbować Cię poskromić. HAHAHAHA – Izaya miał mnóstwo zabawy wyobrażając sobie, każdego śmiałka ginącego w wyniku uduszenia przez śpiącego osobnika. A może to zadziałało w drugą stronę? Może przez ten pocałunek zaśniesz na wieki, Shizu-chan? Pomyśleć, że sam byś sobie zgotował ten los, ale zachowałbym w tym swój udział, więc... Mina mu zrzedła, kiedy przypomniał sobie jeszcze raz te sytuacje. Jak mógł się tak odsłonić, jak mógł opuścić maskę, jak mógł dać się ponieść emocjom? Co go napadło? Był zły, ale to i tak nie powinno się nigdy wydarzyć. Był pewien, że gdyby ktokolwiek inny był wtedy na miejscu Shizu-chana, udałoby mu się zachować rezon. Ale tak się oczywiście nie stało. I teraz musiał ponieść dodatkowe konsekwencje. Nie uśmiechało mu się to. Mało, że Heiwajimie coś odbiło z tym zbliżeniem, to jeszcze czeka go życie ze świadomością, że opuścił gardę przy swoim największym wrogu i nie miał pojęcia jak ten może zechcieć to wykorzystać. Ta myśl wprowadziła zamęt do jego umysłu. Drążąc głębiej we własnej psychice, doszedł do wniosku, że ostatnio rzadko określał blondyna swoim zagorzałym wrogiem. Nie myślał też o nim w pozytywnych kategoriach, ale Heiwajima stał się dla niego bardziej neutralny niż skonkretyzowany. Co mogło do tego doprowadzić? Może to, że w trakcie jego choroby ten ani razu nie próbował go zabić czy zranić dając znać o dość ludzkiej zresztą cesze – nie kopania leżącego. Na samo wspomnienie wydarzeń ostatnich dni Izaya zakaszlał sucho. Efekt placebo w pełnej krasie. A był pewien, że już wrócił do pełni sił. No może nie pełni – przyznał przed samym sobą – ale sądził, że odzyskał tak 70-80% sprawności. Jednak okazało się inaczej. Znowu. Jak on tego nie znosił. Wrócił do swoich rozważań. Może patrzył na niego inaczej, bo miał okazję przyjrzeć się z bliska trybowi życia tego głupka. Znów się uśmiechnął. Od kiedy używał wyzwisk w stosunku do tego pajaca nie żeby go obrazić, ale ledwie szturchnąć i to bardziej z politowaniem i rozbawieniem? Za bardzo opuściłeś gardę Izaya – upomniał się w myślach. Usłyszał o wiele głośniejsze od poprzednich odgłosy dochodzące z sypialni, a kilka sekund później zobaczył ubierającego się w biegu blondyna, kierującego się do wyjścia. Następnym co usłyszał było głośne trzaśnięcie drzwi. Co to miało być? Zdziwienie nie znikało z twarzy bruneta przez kilka minut. Przyszły mu na myśl tylko trzy wnioski. Pierwszy: Heiwajimie odbiło, drugi: jeszcze się nie obudził, a śniło mu się, że skończyły mu się papierosy i wyszedł uzupełnić zapasy i trzeci: usilnie starał się unikać Izayi. Logiczna wydawała się tylko ostatnia opcja, chociaż każda z nich mogła mieć w sobie coś z prawdy. Postawił jednak na trójkę. Patrząc wstecz na tę sytuację to była ona nawet zabawna. Heiwajima najwyraźniej był tak zamyślony w swoim postanowieniu, że nie tylko nie zauważył nieobecności Izayi obok niego w łóżku, ale przechodząc przez salon do wyjścia, również nie dostrzegł jego osoby. Cóż, to dowodzi, że jak się czegoś bardzo nie chce widzieć, to można tego nie dostrzec. Tylko o co się właściwie rozchodziło? O ten głupi pocałunek? W sumie sam nie wiedział, co miał myśleć o nocnym zachowaniu tego głupka, ale uznał, że najlepszym wyjściem będzie to zignorować, bo w przeciwnym wypadku może dojść do niechcianych wniosków, a tego za wszelką cenę chciał uniknąć. Jedyny wniosek, na który mógł sobie pozwolić, to to, że w tym wyjątkowym wypadku wolał nie wiedzieć. Tak, on – informator, wolał nie wiedzieć. Ale patrząc na to z drugiej strony, taki jednokomórkowiec jak Shizuo niczym go nie zaskoczy, więc lepiej pozostać przy niewiedzy. Ten jeden raz zrobi sobie wyjątek. Ciekawiło go raczej cóż to za emocje mogły targać teraz silnym ciałem blondyna. Może Heiwajima dostrzegł, co prawda po fakcie, ale jednak, że bliższe stosunki z wrogiem są z lekka mówiąc, niebezpieczne? Niee, jest głupiutki, ale wiedział od początku z kim ma do czynienia. A może... Aaaaaaa! Nie będzie się zastanawiał nad tym cymbałem, bo żadnym sposobem nie zniży się wystarczająco żeby zrozumieć psychikę debila. Do tego zaraz sam oszaleje. Koniec tematu. Musi się zająć pracą. Podniósł głowę i zorientował się, że tak pochłonęły go myśli o przygłupim blondynie, że nie zwrócił uwagi na promienie słoneczne wkradające się wszelkimi szczelinami do pokoju. Spojrzał na zegarek w dole ekranu. 6.37. No tak, spędził dwie godziny gapiąc się w przestrzeń, myśląc o niczym i tracąc czas. Pięknie. Wyprostował się i podnosząc ręce do góry zaczął rozciągać zastygłe mięśnie, czemu nie omieszkały towarzyszyć odgłosy chrupiącego kręgosłupa. Złączył dłonie i wywijając nadgarstki pod wieloma kątami je również rozgrzał i nastawił, a następnie układając palce na klawiaturą przygotował się do pisania. To nie tak, że wiedział, co nadciąga. Takie zgranie w czasie. Zanim zdążył nacisnąć pierwszy klawisz, usłyszał nienaturalnie ciche skrzypnięcie drzwi wejściowych. I właśnie dlatego, że nie było wielkiego BUM, czekał na nadchodzącą kontynuację ciągle w tej samej pozycji. Jego palce nadal zwisały nad klawiaturą, a on sam pozornie patrzył w ekran. Widząc się z dystansu, sam by nie uwierzył, że rzeczywiście jest czymś zajęty. Nie zdziwiło go więc, że i Shizuo tego nie kupił, co mógł bezsprzecznie stwierdzić patrząc na wszechobecne zdziwienie na jego twarzy. Za późno by się kryć, trzeba grać do końca.
- Co tam, Shizu-chan? Gdzie Cię poniosło tak wcześnie z rana? - zapytał. Nie omieszkał dołączyć do kompletu swojego ulubionego uśmiechu.
Ciągle pozostawało jedno pytanie: jakim cudem przeszli od niezręcznej sytuacji do brutalnych pocałunków?
Tu właśnie Izayi dość mocno przystawiło. I choć można by to wziąć zupełnie dosłownie zważywszy na fakt, że ciągle był mocno dociskany do ściany przez ciało drugiego osobnika, to jednak nie był w stanie spokojnie doszukać się sensu w tej dziwnej sytuacji. Nie pomagały też gorące wargi intensywnie miażdżące jego własne. Nie pomagał chaos rodzący się w jego głowie pod wpływem silnych doznać emocjonalnych. I, o święci, bogowie, czy ktokolwiek siedzący tam na górze, nie pomagał sam Shizuo podtrzymując go kilka centymetrów nad ziemią, przy okazji drażniąc jego skórę pleców swoimi szorstkimi dłońmi i napierając na niego swoim ciałem. Jak to się do cholery stało? Orihara Izaya był mistrzem w kontrolowaniu swoich potrzeb. Więc dlaczego nie miał ani krzty kontroli nad tym, co się teraz działo?
- Teraz jesteśmy kwita, więc mógłbyś mnie puścić?
Zadał to głupie pytanie i takie są jego skutki. Mógł się po prostu wyrwać z uścisku, ale nie, bo on musiał grać ten głupi spektakl. Przemknęło mu przez myśl, że jakaś jego część nie chciała kończyć tej rozgrywki, że chciała tego, co miało niewątpliwie nastąpić, że chciała spotkać niekontrolującą się bestie, a co gorsza, jej posmakować. Ale odpowiedzią na jego pytanie było zdziwienie z odrobiną przekory. I oczy, brązowe oczy pełne spokoju i pewności. Kilka sekund później Izaya przestał czuć dłoń ściskającą jego gardło, a pod stopami znów znalazło się podłoże. Jednak krótko trwała jego radość, bo zaraz potem jego ciało znów się uniosło, tym razem podtrzymywane w talii przez parę silnych rąk, które zdecydowanie wolały bezpośredni kontakt z jego skórą, co też uczyniły wsuwając się pod koszulkę bruneta. Sytuację dopełniały usta, dokładnie para ust złączonych w namiętnym pocałunku, przez chwile spokojnym, ale z każdą minutą coraz bardziej intensywnym. O ile do tego punktu Izaya czuł się nawet pewnie, o tyle kiedy język Heiwjimy sunąc po jego wargach w te i z powrotem wymusił na nim ich rozchylenie, brunet poczuł umysłowe zachwianie. Cholera, tak łatwo byłoby dać się teraz ponieść emocjom, ale to zupełnie jak dobrowolne oddanie kontroli, a tego zrobić nie mógł. Tak myślał, przynajmniej do momentu, w którym Shizuo przebił się przez zamknięte wrota i zaczął zgłębiać wnętrze jego ust. Izaya czuł, że stoi na granicy, bardzo blisko poddania i na kilka sekund właśnie to zrobił. Poddał się całkowicie, przyciągnął twarz Heiwajimy bliżej i mocniej zaciągnął się wszechobecnym smakiem nikotyny. I choć w pierwszej chwili spodobał mu się, dość znienawidzony zapach, to kolejne sekundy brutalnie uświadomiły mu co robi i z kim. Powinien podziękować nałogowi blondyna za przywrócenie go do rzeczywistości. Poczuł, że Heiwajima odrywa się od jego ust i przenosi swoje wargi na jego szyję. Otworzył gwałtownie oczy, które zamknął kilka minut wcześniej, aby skupić się na pojawiających się doznaniach i spojrzał na blondyna, który z na wpół przymkniętymi powiekami zdawał się nie rejestrować tego, co robił Izaya. Przyjrzał mu się kątem oka. 'Szkoda' – przemknęło mu przez myśl, ale nie przywiązywał do tego większej wagi.
- Shizu-chan?
- Hmm..? - wymruczał Shizuo.
- Pewien jesteś, że wiesz co robisz? - zapytał i nie czekając na odpowiedź kontynuował – Bo widzisz, cokolwiek robisz, robisz to z największą mendą, szumowiną i szaleńcem bawiącym się życiami innych. Jaką masz pewność, że to, co teraz robisz nie jest częścią jednego z moich chorych planów?
Kiedy mówił to wszystko, mówił to z uśmiechem na twarzy, takim jak zawsze. Poczuł, że blondyn odsuwa się od niego, a Izaya straciwszy podporę zsunął się po ścianie zderzając się tyłkiem z podłogą. Widział szok na twarzy chłopaka, który stał kilka kroków od niego. Nie powiedział nic, tylko patrzył jakby czekał, że brunet jednak zaprzeczy temu, co powiedział, ale ponieważ nic takiego nie nastąpiło. Odwrócił się i wyszedł z mieszkania. Izaya poczuł ukłucie, gdzieś w okolicach mostka. Nie miał innego wyjścia, zagrał swoim wizerunkiem, tym jak go wszyscy postrzegają, jak widzi go sam Shizuo. Więc czemu ten głupek wyglądał na zranionego? Nie ważne, nie będzie się nad tym zastanawiał. To było konieczne zanim zabrnęliby do punktu, z którego nie ma powrotu. Konieczne? Kogo próbujesz oszukać? Doskonale wiesz, że zrobiłeś to ze strachu. Tak, wielki Pan i Władca przeraził się, że między nimi mogło być coś więcej. Więc spękał i go … zdradził? Nie wiedział jak to nazwać. Odchylił głowę i oparł ją o ścianę, pod którą siedział. Czuł wszechogarniającą rezygnację. Patrzył bezmyślnie w sufit, przypominając sobie ich rozmowę z zeszłej nocy, to spojrzenie, takie... Spójrzmy prawdzie w oczy. Ten pierwszy pocałunek nie był błahostką i nie ważne ile razy powtarzał sobie, że jest inaczej, tak naprawdę od początku gdzieś w sobie to wiedział. Od zawsze jakaś część jego samego chciała tego typu bliskości. Uciekał przed nim, bo chciał być goniony, prowokował, bo chciał jego uwagi, niszczył, bo chciał mieć to naj miejsce w jego życiu, nawet jeśli wiązało się to z byciem najgorszym. A to oburzenie, które czuł, kiedy usłyszał o o planowanym zamachu na Heiwajime... Bycie mistrzem kłamstwa ma swoje wady, jak na przykład okłamywanie samego siebie. Że też musiał zniszczyć swoją jedyną szanse na bycie blisko niego, bez uciekania się do podstępów, na takie zwykłe, normalne życie. Znowu się oszukujesz Izaya. Ty nigdy nie będziesz miał takiego życia. Nie Ty. Nigdy. Ukrył twarz w dłoniach. Potem była cisza, głucha, martwa cisza.

sobota, 9 listopada 2013

Rozdział 7

Znowu z opóźnieniem, ale życie kocha psuć plany i tak to się kończy. W każdym razie notka już jest, mam nadzieję, że lepsza niż poprzednia. Choć nie czuję się zbyt pewnie co do niej, bo mam wrażenie, że gdzieś się zgubiłam po drodze w tym opowiadaniu. No i trochę przewertowałam Shiuzo od środka - moze za bardzo :D No zobaczymy, co z tego wyjdzie :D Miłego czytania :)

Szedł ulicami Ikebukuro pogrążony we własnych myślach, nieuważny na otaczających go ludzi ani rzeczy. I właśnie ten drugi czynnik, w dość bolesny dla każdego normalnego człowieka sposób, sprowadził go z powrotem do rzeczywistości. Potrząsnął lekko głową po szóstym zderzeniu z latarnią uliczną, zły na siebie i na cały świat, ale najbardziej zły, nie wiedzieć czemu, na Izayę. Przyznał w duchu, że sam był sobie winien, to on zaczął, a fakt że Izaya go nie odrzucił, według Heiwajimy, obciążał ich winą po równo. I chociaż podświadomie wiedział, że Orihara prawdopodobnie był zbyt zszokowany, by się odsunąć, to wolał myśleć, że nie zrobił tego celowo, do swoich obserwacji czy jakiegoś innego dziwactwa niż zaakceptować fakty. Heiwajima Shizuo pocałował Izayę Oriharę i zrobił to w pełni świadomie. Jednak wraz z pojawieniem się kolejnych przemyśleń, które nie omieszkały przynieść ze sobą maleńkich wyrzutów sumienia, blondyn zaczął czuć się coraz gorzej i winą za ten stan obarczał nikogo innego jak właśnie Oriharę. Było delikatnie mówiąc beznadziejnie. Nie wiedział jak powinien się przy nim zachowywać, dlatego też wyszedł z mieszkania wraz z pierwszymi promieniami słońca. 'Wyszedł'? Nie, on uciekał najszybciej jak tylko się dało, byle dalej od swojego mieszkania. Paradoks. Jego spokojna przystań, jedyne miejsce w którym nikt go nie denerwował, aktualnie był w stanie porównać tylko do najgłębszych otchłani piekielnych. Gdyby był szczery wobec samego siebie to już by przyznał, że zwyczajnie się boi, że mu wstyd, że nie jest w stanie poradzić sobie z upokorzeniem, które go spotka przy pierwszym kontakcie z Izayą. Ale przecież Heiwajima się nie boi, Heiwajima się nie wstydzi, Heiwajima przed nikim nie spuszcza wzroku, bo taki właśnie jest – niezniszczalny i nawet Izaya tego nie zmieni. Gdyby był szczery wobec samego siebie to już by przyznał, że zwyczajnie tego chciał. W tamtym monecie, po prostu poczuł, że chce złączyć swoje usta z wargami Izayi. I zwyczajnie właśnie to zrobił. Pamiętał, że były chłodne, wręcz zimne. Zdziwiło go to, tym bardziej, że brunet nadal miał gorączkę. Ale chłód jego warg był tak przyjemny i uspakajający. Stał jeszcze kilka sekund koło latarni pogrążony w zadumie. Potem jednak pochylił się i lekko (jak na niego) uderzył głową o ów środek oświetlenia w geście rezygnacji. Wiedział, cholera wiedział doskonale, że w konfrontacji z Izayą nie ma szans, że na szali będzie musiał położyć swoją dumę i liczyć się z najobrzydliwszym upokorzeniem, na jakie tylko stać informatora. Nie odrywał głowy od jej tymczasowego oparcia. Nie ma sensu się oszukiwać, poległ w momencie, w którym podążył za instynktem, zamiast chociaż raz pomyśleć. Teraz musi stawić czoła najgorszemu z najgorszych. Gdyby mógł odwlekałby to w nieskończoność albo zwyczajnie pokrył to swoim gniewem i zepchnął w odległy kąt swojej świadomości. Ale nie mógł. Znów uderzył czołem w latarnię. Żaden problem się nie rozwiąże od stania na ulicy. Podniósł głowę. Gorzej już być nie może. Wróci i zmierzy się ze smokiem u wrót. Odwrócił się i zaczął iść w stronę swojego mieszkania. Ten smok nie tylko pluł trucizną, ale też zionął ogniem. Nie wątpił, że jego niezniszczalne ciało da temu radę. Jedynym o co się martwił była jego nieosłonięta duma.

Nacisnął klamkę drzwi wejściowych do mieszkania spięty jak struna. Próbował się przygotować na najgorsze, ale doskonale wiedział, że w przypadku Izayi 'najgorsze' zawsze ma coś okropniejszego nad sobą. Cholera, od kiedy on się bał czegokolwiek?! A Izayi? Zawsze czuł do niego tylko nienawiść. Spędził z nim raptem dwa dni, ale już był pewien, że coś się zmieniło. Niby nic szczególnego się nie stało, niby ich wzajemne nastawienie pozostało takie samo, niby dalej był nienawiść, ale jednak nie. To lekko przymuszone wspólne spędzanie czasu, było zapalnikiem bomby zmian. Tyle, że ta bomba ciągle nie wybuchła, a nadal balansowała na cienkiej linie wysoko nad ziemią. Ciągle pozostawała kwestia, z której strony wyrządzi szkody, kiedy skończy się odliczanie, czy pogłębi ich nienawiść, czy może pociągnie ich stosunki w kierunku nowego, innego świata przyj...... NIE, NIE,NIE! Nie z Izayą! O nie, nigdy, przenigdy nie wejdzie na stopę relacji koleżeńskich z Izayą. On... I wtedy sobie uświadomił, że tak właściwie, to nie potrafiłby znów normalnie ganiać się z Izayą, że raczej nie potrafiłby bezmyślnie go atakować, uderzać na oślep co cięższym sprzętem, żeby go zranić, że nie chciałby widzieć Izayi rannego, bo... No właśnie, bo co? Przypomniał sobie jak Izaya usilnie starał się maskować oznaki swojej choroby, jak walczył o utrzymanie kontroli, jak nie pozwolił nikomu doszukać się słabości na swojej twarzy. Shizuo nie chciałby go widzieć rannego, bo nie umiałby spojrzeć na niego jak na nic nie czującą mendę, bo wiedziałby, że Izaya uśmiechałby się nawet w obliczu śmierci, wewnątrz przerażony, ale na zewnątrz pewny siebie i oczywiście wygrany. Nie chciał tego nigdy oglądać wiedząc, że wszytkie te emocje to tylko ułuda. Nie zniósłby takiego widoku, nie chciałby oglądać Izayi z całą paletą masek na twarzy, tylko po to, żeby nikt nie zobaczył, że on sam też jest człowiekiem. Wszedł do salonu, który tonął w promieniach słonecznych. Zobaczył Izayę siedzącego na kanapie z laptopem na kolanach, pochłoniętego pracą. Najwyraźniej był zajęty tylko z pozoru, bo w momencie, w którym Heiwajima przekroczył próg pokoju, Izaya podniósł głowę, gotowy i czujny jak kot.
- Co tam, Shizu-chan? Gdzie Cię poniosło tak wcześnie z rana? - zapytał ze swoim zwyczajowym uśmiechem.
Shizuo stał jak wryty nie wiedząc co powiedzieć. Nie był wstanie przejrzeć zamiarów Izayi, nie wiedział do czego brunet dążył, więc nie odpowiedział.
- Co z Tobą, Shizu-chan? Patrzysz się na mnie jak ciele w malowane wrota, a się nie odzywasz? Dobra, nie chcesz to się nie odzywaj, tylko się tak głupio na mnie nie patrz. - Izaya wrócił do poprzedniej czynności, ale świadom braku reakcji ze strony blondyna, ponownie podniósł głowę. - Shizu-chan, stało się coś, że postanowiłeś spędzić dzień, gapiąc się na mnie? - Widział ogromne zdziwienie malujące się na twarzy Heiwajimy, a że ten nadal się nie odzywał, kontynuował swój monolog. - Dobra, stój tam sobie i patrz. Myślałem, że jak już wywiało Cię z mieszkania to przynajmniej kupiłeś jakieś śniadanie, ale jak widzę nie można za dużo od Ciebie wymagać. Może zrobiłbyś mi chociaż kawę? - Izaya nie przestawał się uśmiechać.
Shizuo nie miał pojęcia jak zareagować na słowa Izayi. Był co najmniej zaskoczony, dlatego rzucił krótkie 'Dobra' i poszedł do kuchni. Wyjął dwa kubki z szafki i postawił wodę na gazie. Izaya nie poruszył tematu pocałunku, ba, udawał, że nic się nie stało, zupełnie jakby spał spokojnie całą noc, a w międzyczasie nic się nie wydarzyło. Albo jakby coś takiego nie miało dla niego żadnego znaczenia. Shizuo poczuł rosnącą irytację. Czemu kurwa, czemu? Czemu nie korzysta z okazji żeby go wyśmiać, żeby wepchnąć go w najgorsze bagno upokorzenia? Czemu mu odpuszcza? A może to jest waśnie droga upokorzenia, może właśnie poprzez wykorzystanie jego niewiedzy i szarpanie się z myślami chce się zemścić, może tak chce go wykończyć. Ale dlaczego nie wprost? Co on sobie kurwa myśli? Że go złamie w ten sposób, że Shizuo dostarczy mu rozrywki, a on będzie miał zabawę z oglądania tego. Usłyszał dźwięk tłuczonego szkła i dopiero teraz zorientował się, że jeden z kubków pękł mu właśnie w rękach. Co on robił, jeśli da się ponieść emocjom, to Izaya wygra, a na to nie mógł pozwolić. Musiał się opanować. Zerknął w stronę salonu. Zobaczył ciągle uśmiechającego się bruneta. Zrobić mu kawę? Jeszcze ma czelność mówić mu coś takiego. Jego złość przekroczyła dopuszczalną skalę. Drugi kubek skończył swój żywot w jego ręce. Nie wytrzymał. Ruszył do salonu. Złapał za poły bluzki niespodziewającego się nadchodzącego ataku bruneta i podniósł go do góry. Laptop z głuchym hukiem uderzył o podłogę. Heiwajima uderzył chłopakiem o ścianę, nadal do trzymając na wysokości swojej twarzy, tym razem jednak przesunął swoją dłoń na szyję Izayi i nieco zacisnął.
- Gadaj co kombinujesz!
- Shizu-chan, o co Ci chodzi? Przecież to Ty mnie atakujesz. - Izaya odpowiedział ze spokojem, nadal lekko się uśmiechając, mimo iż z problemami łapał oddech. Niestety, jego postawa tylko rozjuszyła bestie.
- Przestań kurwa kłamać i gadaj! -Heiwajima mocniej zacisnął dłoń na jego gardle.
- Byłoby mi łatwiej, Shizu-chan, gdybym wiedział, czego tyczy się Twoja złość – Izaya nadal utrzymywał spokój, choć mówienie zaczynało sprawiać mu problem.
- Jakbyś nie wiedział, wszystkowiedzący dupku! Co knujesz? Chcesz mnie upokorzyć? O to Ci chodzi? Tak chcesz się zemścić? - sam się napędzał.
- Ale za co Shizu-chan? - słowa Izayi zabrzmiały niemal prosząco.
- Nie udawaj, że nie wiesz! - Był taki wściekły. Ale słowa Izayi zabrzmiały tak szczerze, zupełnie jakby nie miał pojęcia za co się go kara. - Chcesz się zemścić za wczoraj, za to, że Cię pocałowałem! Nie możesz wprost się pośmiać, powiedzieć, co głupiego masz do powiedzenia i dać sobie spokój? Zawsze musisz knuć jakieś durne plany i niszczyć ludzi od środka?!
- Shizu-chan, posłuchaj nie zamierzam się z Ciebie śmiać ani Cię upokarzać, bo nic takiego się nie stało, nie? Za co mam Cię wyśmiewać? Pocałowałeś mnie – wielkie mecyje! - niemal wykrzyczał, udowadniając mu małostkowość problemu.
Heiwajima wydawał się nieco zbity z tropu, poluzował ucisk na jego szyi, ale nie puścił. Izaya wydawał się naprawdę nie przejmować tym, co się stało, ale w końcu był kim był, a liczba jego masek była niepoliczalna, nie wspominając o absolutyzmie jego kłamstw. W nic nie można było wierzyć. Zanim jednak zdążył mu odpowiedzieć, poczuł zimne wargi na swoich ustach. Ten sam kojący chłód, co zeszłej nocy, tak samo przyjemny i jak zaczął zauważać, tak samo uzależniający. Chciał więcej i Bóg jeden mu świadkiem, jak bardzo chciał zgłębić smak tych warg. Poczuł równie chłodne dłonie na swoim karku, lekko muskające jego skórę. Spojrzał wprost w krwiste tęczówki, w których odbijały się słoneczne refleksy i po raz pierwszy Shizuo pomyślał w pozytywnym znaczeniu, że są naprawdę wyjątkowe. Dziwnie się z nim całowało, nieustannie patrząc sobie w oczy, ale to gwarantowało pełną świadomość sytuacji. Poczuł, że Izaya, w miarę swoich ograniczonych możliwości, się odsuwa, a następnie szeroko się uśmiecha.
- Skoro ja pocałowałem Ciebie to jesteśmy kwita. A teraz, mógłbyś już mnie puścić, Shizu-chan?