Noc.
Dokładnie taka jak każda poprzednia. Dokładnie taka jak każda
kolejna, według 'normalnego' schematu, powinna wyglądać. Dokładnie
taka jak według mieszkańców Ikebukuro była i będzie już zawsze
– wrzask, odgłos niszczonego metalu, popłoch i głośny śmiech.
Dokładnie taka jak zawsze..., a jednak być może pierwsza z wielu
nadchodzących, pierwsza zapowiadająca ciszę.
-
Shizu-chan, postaraj się bardziej, bo to się robi nudne! - zawołał
wesoło Izaya unikając kolejnego automatu lecącego w jego kierunku.
Skręcił w jedną z ciemnych alejek słysząc zbliżające się
kroki ścigającego go blondyna, jednocześnie spoglądając w
kierunku nieba. 'Zanosi się na deszcz – pomyślał – czas
kończyć zabawę.' Wiedział, że Heiwajima nie znosi deszczu, więc
prawdopodobnie zrezygnuje z pogoni, ale nie odejdzie, jeśli się go
odpowiednio wkurzy, więc lepiej zakończyć to na własnych
warunkach. Zatrzymał się i uśmiechnął się wyzywająco,
przywołując na twarz swoją najbardziej szyderczą maskę. Również
i mocno zdenerwowany Shizuo przystanął w niewielkiej odległości,
ściskając w dłoni żółty znak ostrzegawczy. 'Co za ironia' –
pomyślał Izaya i jeszcze szerzej się uśmiechnął.
-
Znudziło Ci się uciekanie czy znowu coś knujesz? - zapytał
wkurzony blondyn – zresztą po co ja pytam, skoro Ty zawsze coś
knujesz – dodał, po czym zamachnął się na niego. Oczywiście
nie trafił. Brunet zaśmiał się głośno i już miał obrazić
przeciwnika jakąś wyszukaną obelgą, gdy zauważył, że ten
spogląda w niebo, a po kilku sekundach odwraca się i odchodzi.
Deszcz.
Izaya nie zauważył, kiedy zaczęło tak intensywnie padać. Nie
przeszkadzało mu to, kochał krople uderzające o jego ciało, a
jeszcze bardziej kochał obserwować uciekających przed nimi ludzi.
Ale w tej chwili tracił swoją ulubioną zabawkę, a nie mógł
sobie pozwolić na taką przegraną.
-
Uciekasz z podkulonym ogonem, Shizu-chan? Nie sądziłem, że trochę
wody jest w stanie pokonać słynną Bestię. Gdybym wiedział,
nosiłbym ze sobą wiaderko i byłoby po kłopocie! - bezczelnie kpił
za odchodzącym blondynem. Widział jak porzucony wcześniej znak
ponownie znalazł się w jego ręce, a po chwili wyślizgnął się i
zupełnie nie dotarł celu. Orihara znów się zaśmiał.
Shizuo
był mokry, zły i zmęczony, a ostatnią rzeczą której potrzebował
był drażniący go Izaya.
-
A jeb się! - wrzasnął blondyn. Odwrócił się i skierował się
do swojego mieszkania.
Izaya
stał jak wryty. 'Odpuścił mi? - zastanawiał się jakim cudem
Heiwajima zdobył się na takie opanowanie – zaskoczył mnie...
Shizu-chan mnie zaskoczył. Zaskoczył mnie!' Na jego twarzy pojawił
się uśmiech, który z każdą sekundą się poszerzał.
Stwierdziwszy, że zmókł już na tyle, że kolejne kilka minut na
deszczu może zaowocować chorobą, postanowił wrócić do
mieszkania, uradowany, że jego ukochana zabawka się nie zepsuła.
Shizuo
w końcu stanął przed drzwiami swojego domu. Wszedł do środka i
skierował się prosto do łazienki. Spojrzał w lustro tylko po to,
by zobaczyć mokre ciuchy oblepiające jego ciało w taki sposób, że
każdy mięsień był doskonale widoczny spod materiału. Czym
prędzej zdjął je z siebie i wszedł do kabiny prysznicowej.
Dopiero kiedy strużki ciepłej wody zaczęły torować sobie drogę
od głowy do stóp poczuł się rozluźniony. I dopiero w tym
momencie jego złość na Izayę jako winnego jego stanu, przeszła
mu całkowicie, kiedy uświadomił sobie, że mimo swojej ogromnej
władzy, nie potrafi on przywoływać deszczu. Chyba. W przypadku
Izayi nigdy niczego nie można być pewnym.
Już
od pewnego czasu potrafił się prawie całkowicie kontrolować, nie
tracił opanowania w pracy, ani przy zakupie papierosów, natomiast z
bardzo niezrozumiałych przyczyn nie potrafił zapanować nad sobą
przy Oriharze. Choć to też nie do końca tak. Nie potrafił się
powstrzymać od gonienia go, nie potrafił sobie odmówić rzucenia
czymś ciężkim w jego kierunku, ale to bardziej z przekory niż
realnej złości. Natomiast całe to bezsensowne ganianie traktował
bardziej jak zabawę, która go czasem irytuje i pozwala przynajmniej
mieć oko na Izayę, więc w tym czasie nikt niewinny nie ucierpi w
jego gierkach. Sam do końca nie wiedział, dlaczego tak jest, ale
był pewien, że przestał patrzeć na bruneta jak na osobistego
wroga. Przynajmniej po części. 'Po bardzo małej części – dodał
w myślach – cząstce, cząsteczce... cholera, nie ważne!'
Izaya
bardzo powoli zbliżał się do swojego mieszkania, a to głównie
dlatego, że co kilka kroków zatrzymywał się, aby obejrzeć z
bliska różnego rodzaju ludzkie dramaty. Właśnie obserwował
chłopaka wrzeszczącego z całych sił na swoją dziewczynę, którą
obwiniał za bycie bardziej suchą niż on. Tłumaczyła mu uparcie,
że z przezorności wzięła ze sobą parasol, lecz chłopak widać
był zbyt głupi na logiczne zachowania. W efekcie ów kobietę
rzucił. 'Zawiniła byciem inteligentną i rozsądną – pomyślał
z rozbawieniem Izaya – ludzie są tacy śmieszni'. Już miał
odejść, bo deszcz nie przestawał go atakować, aż nadto obficie,
kiedy za swoimi plecami usłyszał strzępki rozmowy, z czego był w
stanie wyodrębnić tylko jedno słowo – w sumie jedyne, które go
interesowało – 'Heiwajima'. Zaintrygowany podszedł bliżej,
zachowując bezpieczną odległość od grupki oprychów.
-
Łatwiej będzie go załatwić, kiedy będzie zmęczony po robocie.
Poza tym, jeśli zaatakuje go Orihara, to po takiej gonitwie będzie
praktycznie bez sił. Wtedy będzie nasza najlepsza szansa. -
powiedział wysoki szatyn.
-
Trzeba będzie obserwować Oriharę i zwabić go do Ikebukuro w dniu
ataku, żeby to wszystko zgrało się w czasie i jednocześnie nie
spuszczać oka z tego potwora – tym razem odezwał się piegowaty
grubas.
Izaya
poczuł rosnącą irytację. 'Taki pacan nazywa mojego Shizu-chana
potworem? No szczyt wszystkiego!' Chciał wyjść z ukrycia i ich
wszystkich skutecznie unieszkodliwić, kiedy powstrzymało go kolejne
zdanie szatyna.
-
Mam jutro odebrać cały sprzęt od szefa, więc będziemy mogli od
razu rozpocząć obserwację. Powiedzmy, że równo za tydzień się
go pozbędziemy.
Izaya
poczuł dreszcz przechodzący wzdłuż jego kręgosłupa. 'Zlecenie
na Schizu-chana? Ten ktoś wie, co robi. - pomyślał Izaya cichutko
się wycofując. – No nic, mam jeszcze tydzień na znalezienie tego
kogoś. Chętnie bym ich pośledził, ale... - kichnął – nie mam
już dzisiaj na to siły. Jutro się tym zajmę.' Na powrót znalazł
się na głównej ulicy. Głowa go rozbolała. Jego zgrabne zazwyczaj
ruchy teraz zostały zastąpione nieco chwiejnym krokiem. Zaklął
pod nosem, kiedy wszedł w kolejną kałużę. Czuł się coraz
gorzej. W końcu dotarł do Shinjuku, wszedł do mieszkania, wziął
ciepłą kąpiel, wypił gorącą herbatę i wmawiając sobie, że
jutro na pewno poczuje się lepiej, schował się pod kołdrą i
zasnął.